Na dzie­dziń­cu przy kur­ni­ku
Krzyk­nął ko­gut – ku­ku­ry­ku!
Ku­ku­ry­ku! – krzyk­nął dru­gi,
I da­lej w czu­by!

Biją skrzy­dła jak kań­czu­gi,
Dzió­bią dzio­by,
Drą pa­zu­ry
Aż do skó­ry.

Już krew ka­pie, pie­rze leci –
Z kwocz­ką uszedł ry­wal trze­ci.
A wtem in­dor dmuch­nął: – Hola! –
Sta­ła się jego woła.

– O co idzie, o co cho­dzi?
In­dor was po­go­dzi.

Na to oba, każ­dy so­bie:
– Prze­drzeź­niał się mej oso­bie.
– Moi pa­no­wie –
In­dor po­wie –
Nie­po­trzeb­nie się czu­bi­ło,
Prze­drzeź­nia­nia tu nie było;
Oba­dwa z jed­nej za­pia­li­ście nuty,
Bo­ście oba­dwa ko­gu­ty. –
Kie­dy głup­stwo je­den po­wie,
Głup­stwo dru­gi mu od­po­wie;
Po­tem pła­cą ży­ciem, zdro­wiem.
Co rzec na to? Wiem – nie po­wiem.

image_pdfWYDRUKUJ WIERSZ